nismo napisał:
> przodownik pracy napisał:
>
> > Zabrzmiało jak zachęcanie do zostania pedziem. :)
>
>
>
>
> Po trzech latach w związku to ty nawet nie masz pojęcia ile to ja mam nakazów i zakazów a ja i tak robię co chce zazwyczaj a później są tzw ciche dni :P
Zależy co kogo kręci :P
Są takie pary, które bez siebie dnia nie mogą przeżyć i w których to głównie kobieta nosi spodnie, a facet się poświęca, robi wszystko za laskę i struga ciotę; są takie pary, w których wszystko opiera się na układach i ludziska się ze sobą nonstop targują (nie wiem jak tak można); są ludzie cisi, głównie słuchający, zamknięci dla innych a tylko i wyłącznie nawzajem się znający; są takie pary jak w Tramwaju zwanym pożądaniem ;) Są pary, w których wszystko opiera się na seksie, są takie gdzie najważniejsze są uczucia albo pieniądze albo poczucie bezpieczeństwa albo przywiązanie albo jeszcze Bóg wie co. Są pary, które po kłótni się biją, są pary które po kłótni się brutalnie kochają, są pary które nie mogą na siebie patrzeć tak że każde idzie w swoją stronę i dopiero później się godzą. Są pary którym przeszkadza to że po X latach w związku ta druga połówka o siebie nie dba i są takie (o dziwo), które mają to gdzieś. Różnych ludzi różne rzeczy kręcą.
A piszę to dlatego, że ja na przykład bardzo źle sobie radzę z takimi "cichymi dniami", ja wolę mieć wszystko od początku do końca wyjaśnione i szczere i na ogół najgorsze co może dla mnie być to kłamstwo. Swoją drogą, fajnie jest czasami coś spartolić i potem próbować się odkupić, mi to tam zwykle sprawia dużą frajdę ;)
EDIT: @ Chooy - a wiesz, że ja miałem podobną sytuację? Tyle, że moja kobieta szczerze nienawidzi mojej ex-najlepszej przyjaciółki. Uważała, że mnie wykorzystuje nic z siebie nie dając. Że jest słaba, beznadziejna i sama sobie życie utrudnia. No dobra, tylko że ja bardzo często pomagałem ludziom w trudnych sytuacjach. Zwykle w takich przypadkach postąpiłbym tak jak Ty napisałeś, to jest jebnięte, etc. I tak przez dłuższy okres czasu robiłem, bo do pewnego stopnia to prawda. Nie będę się wdawał w szczegóły (niektórzy ludzie z tego forum znają opisywaną osobę osobiście), ale najzabawniejsze było to, że moja Marta miała tak cholerną rację, że po 2 latach oczy przecieram ze zdziwienia. Wszystko co wiedziałem o mojej najlepszej przyjaciółce było jednym wielkim kitem.
Teraz pointa - nie mam do dzisiaj pojęcia, czy mój przypadek to dowód na to, że z perspektywy trzeciej osoby widzi się rzeczy dużo wyraźniej, czy to był zwykły fart Marty. Ale wiem to - jeśli masz jakiś prawdziwych przyjaciół, którzy już nie raz i nie dwa pomogli ci w życiu wyjść z trudnych sytuacji, to kobieta będzie musiała w pewnym momencie zaakceptować, że są to stałe elementy Twojego życia. To brzmi tak męsko, fajnie, elo, etc, ale jest też druga strona medalu. Ty też musisz ją zaakceptować taką jaka jest, też nie będzie Ci łatwo. Ale ona cholernie dużo dla Ciebie poświęca, jeśli Ty nie poświęcisz dla niej równie dużo, w końcu się rozstaniecie.
To, co opisałeś jest wielowymiarowe. Z jednej strony nie pochwalam Twojego kumpla - zrobił to najprawdopodobniej wbrew sobie. Mężczyźni mają to do siebie, że łatwo ich zdobyć, ale trudno usidlić na dłuższy czas. Jeśli naprawdę mu zależy na kumplach, w końcu to z niego wyjdzie i wtedy dopiero będzie miał konflikt z dziewczyną. Wszak jeśli na samym początku dajesz sobą pomiatać (a bardzo wielu facetów robi ten kardynalny błąd), to kiedy już minie Ci ta pierwsza sensacja związana z nowym związkiem i zaczniesz się zachowywać tak jak kiedyś, Twoja kobieta będzie do tego nieprzyzwyczajona i odbierze to jako zmianę na gorsze. Potem rodzi się ogromna frustracja, która zwykle nie kończy się dobrze. Z drugiej strony, może to dziewczyna jest teraz dla niego najlepszym przyjacielem? Albo z tamtymi kumplami było coś nie tak? Nigdy nie wiadomo.
Ktoś kiedyś zapytał >bodajże< Paula Giamattiego jaka jest recepta na udane małżeństwo. Co on odpowiedział? Że trzeba zapomnieć, iż ma się jaja.