Cytat z posta - autor: [null](%E2%80%99?page=users&run=details&id=7451%E2%80%99)
>
> To był najbardziej stresujący egzamin w moim życiu, dlatego cieszę się, że mam go już za sobą...Najważniejsze, że do przodu, uf
>
Nie chcę Cię martwić ziomuś, ale na studiach będziesz miał maturę kilka razy co pół roku (o ile wybierasz się na studia, ale skoro podszedłeś do matury to zapewne masz taki zamiar) - i pomyśl, że wtedy wcale nie musi pójść dobrze (bo matury nie da się w sumie nie zdać), więc najlepsze dopiero przed Tobą
A co do polskiego: z tym przedmiotem wiążą się w moim przypadku traumatyczne przeżycia. Przez 3.5 roku uczyła nas jedna z najlepszych polonistek w Rzeszowie, co było ’widać, słychać i czuć’. Po tym okresie dostaliśmy informację, że musi ona pojechać na jakieś leczenie czy rehabilitację w celu poratowania zdrowia i w jej zastępstwie dostaliśmy @#$%ą babę z rakiem płuc, której najwyraźniej zwisało czy jeszcze żyje czy już się przewraca w grobie (nie leczyła się, paliła tak na oko po 2 paczki dziennie, itd). Radośnie wyżywała się na nas, przypieprzając się do najmniejszych szczegółów (gwoli ścisłości: byłem na profilu mat-fiz) i na dokładkę dowalając nam 2 dodatkowe godziny polskiego po lekcjach w poniedziałek (ktoś mógłby zakrzyknąć: ’jupi! większa szansa na nauczenie się większej ilości materiału!’ - błąd, z tą babą niczego nie szło się nauczyć...). Stłumiła we mnie mój naturalny styl pisania, który przez 11.5 roku nauki był akceptowany i wysoko oceniany przez polonistki, w wyniku czego z matury i na koniec dostałem DOPALACZA (w starym systemie: mierny, czyli 2 - przy starej maturze, czyli bez durnych bezsensownych prezentacji na ustnym i innych frędzli), przez co musiałem kombinować jak łysy układający grzywkę, żeby dostać się na polibudę.
Co tu więcej pisać: miałem pewnie pecha i wierzę w to, że nie każdy przeżywa taką drogę przez mękę jaką ja przeszedłem. Amen