A u mnie było troszku inaczej. W liceum, kiedy przestałem chodzić do piaskownicy i wyrobiłem sobie poglądy na pewne sprawy miałem tyle szczęścia, że uczyła nas naprawdę porządka katechetka. W ogóle ciekawa kobieta chociażby z tego powodu, że miała 60 lat, a wyglądała jak grzecniutka 35-ka. Na ostatnim roku chciała nam nawet zrobić kursy przedmałżeńskie, z tym, że od razu zaznaczyła że chce więcej dyscypliny na lekcjach niż w dwóch poprzednich latach (a oj, klasę miałem niesforną, to say the least ;x). Ja się bardzo ucieszyłem, nawet zacząłem nie opuszczać żadnej religii żeby mieć te pierdoły z głowy (lekcje nawet ciekawe były, widać że chciała nam urozmaicić), ale kiedy znowu zaczęły się wrzaski i muki, to niestety z pomysłu zrezygnowała :< Nie można było robić lekcji dla 5 osób zainteresowanych, podczas gdy reszta rozrabia. A szkoda, byłoby raz na zawsze z głowy.
Anyway, dlaczego o niej piszę? Bo z nią zawsze można było do woli polemizować. Tak naprawdę pół każdej lekcji zawsze wyglądało tak, że my (ja i jeszcze 2-3 inne osoby o podobnych poglądach) jej wytykaliśmy nieścisłości we wszystkim co się tylko dało, a ona nie wyrzucała nas, nie wściekała się, tylko cierpliwie tłumaczyła co na ten temat sądzi i jak to argumentuje. No i jako osoba z odpowiednim podejściem jak i wykształceniem często mogliśmy się czegoś nowego dowiedzieć, czego sami wcześniej nie byliśmy świadomi.